kids missionPokolenie Y, czyli tzw. milenialsi, otrzymują od kultury masowej jeden wyraźny przekaz: „Have a good time!”, czyli … „Baw się dobrze!”. Ta zasada sprawdza się w Nibylandii, czyli w fantastycznym domu Piotrusia Pana, gdzie nikt nie musi dorastać, przez co w prawdziwym świecie nie potrafi stworzyć zdrowego i szczęśliwego społeczeństwa. Shakespeare myślał podobnie: „Gdyby przez cały rok były wakacje, sport stałby się tak żmudny, jak praca”.

Bez ugruntowania się w czymś istotnym, jak przekonania religijne lub kodeks etyczny – czymś, co powszechne jest wśród starszego pokolenia – „szukanie przyjemności” szybko przeradza się w dziwaczny i dotkliwy narcyzm. Dotkliwy, bo głęboko, wierzę, że ludzie naprawdę chcą prowadzić przemyślane i świadome życie, które czegoś od nich wymaga. W najlepszym razie młodsze pokolenia otrzymały inną, dość kiepską receptą „Bądź miły dla ludzi”, bo i to okazuje się niewystarczające, by powstrzymać myślenie tylko o sobie.

Jestem za tym, żeby „przede wszystkim nie szkodzić”. Zwłaszcza teraz, gdy sama mam dzieci. Myślę, że jako cywilizacja, musimy dokonać ponownej oceny i zdecydować, w którym kierunku powinien zmierzać świat. Ponieważ, jeśli zdominuje nas „baw się dobrze, jak możesz”, nie wydaje mi się, aby zostało miejsce na takie rzeczy jak obowiązek, odpowiedzialność, a nawet cel.

Kiedy przyjemność staje się celem życia, wówczas traci się wszelką przyjemność; szczęście pozostaje nieuchwytne, jeśli powiemy naszym dzieciom, że ich jedynym celem w życiu powinno być szukanie siebie. Zamiast tego chcę nauczyć moje dzieci szukać szczęścia poza sobą. Chcę im dać w życiu misję.

Przez misję rozumiem przedsięwzięcie lub cel, który obejmuje coś znacznie większego niż osoba; coś, do czego czujemy się przeznaczeni. To nie znaczy, że czuję, że mój syn powinien dołączyć do sił specjalnych, albo że moja córka musi założyć szkołę non-profit w Tybecie (obie bardzo godne podziwu rzeczy). Natomiast pragnę, aby mieli entuzjazm i poczucie obowiązku zmieniania świata na lepszy. Może to oznaczać pasję do nauki, radość ze swojego dziedzictwa, albo po prostu wdzięczność za to, co mają. Mając te elementy za punkt wyjścia, z pewnością zauważą, co może wymagać ulepszenia, wtedy szczęście pojawi się nieoczekiwanie. Mając szerokie horyzonty, czyli docenienie relacji międzyludzkich, zadowolenia z kraju, w którym mieszkają i kultury, w której żyją, poszukujemy ambitniejszych zajęć, a nie chwilowej satysfakcji.

Nie sądzę, aby uczenie moich dzieci, że mogą robić, co chcą i być, kim chcą, może być dla nich pomocne. Zamiast tego chcę im uświadomić, że mają jakiś określony cel w życiu, że muszą go szukać wkładając w to całą swoją energię, dopóki tego nie znajdą. 

Być może będę powtarzać im swoją ulubioną maksymę, na którą natknąłem się na studiach: „Ten, kto w każdej chwili może zrezygnować z przyjemności dla obowiązku, osiągnie wszystko”. W międzyczasie pokazuję im, że mogą się także bawić :)

Veronika Winkels, Melbourne