„Czy się ożenisz, czy nie, będziesz żałował swego wyboru” – twierdził Sokrates już w IV w. p.n.e. „Jeżeli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić” – rzucają Chrystusowi uczniowie, kiedy przypomina im zamysł Boży dotyczący nierozerwalności małżeństwa. Satyryk H. Jagodziński nazywa małżeństwo „izbą wytrzeźwień dla pijanych miłością”, a polskie przysłowie powiada, że „kawalerowi wszędzie źle, żonatemu – tylko w domu”. Mnogość podobnych bon motów dotyczących małżeństwa, a pochodzących z różnych epok i kultur, dowodzi tego, że rozterki związane z wyborem tej życiowej drogi towarzyszyły ludziom od zarania dziejów. 

Przez wieki jednak, niezależnie od wszystkiego, małżeństwo wydawało się instytucją stabilną, synonimem życiowej dojrzałości, portem, do którego zmierzała każda niemal zakochana para.  

Jednak dane GUS  dotyczące  ostatnich 35 lat wskazują na dramatyczny spadek liczby zawieranych małżeństw. W 1980 r. odnotowano ok. 307 tys. ślubów, a w 2015 r.  było ich 189 tys.

Rodzi się więc pytanie, co sprawiło, że małżeństwo przez wielu postrzegane jest jako twór nieprzystający do realiów współczesności i utożsamiane jedynie z  „niepotrzebnym papierkiem”? Coraz częściej mamy też do czynienia nie tylko ze zwykłą niechęcią do małżeństwa – specjaliści mówią wręcz o gamofobii, jednostce chorobowej polegającej  na panicznym lęku przed ślubem.  

Rzecz jasna, nie sposób udzielić tu pełnej odpowiedzi, można jedynie nakreślić pewne tendencje sprawiające, że „w wielu krajach spada liczba małżeństw, a coraz więcej osób decyduje się na życie w samotności lub współżycie w konkubinacie” („Amoris laetitia”).

Photo by Emma Bauso on Pexels

Chcąc rozwikłać ten węzeł, trzeba zacząć od rodziny, bo to tu – niezależnie od okoliczności zewnętrznych – „wszystko się zaczyna”. Często lęk przed podjęciem decyzji o ślubie wynika z dźwiganej przez całe życie traumy związanej z rozpadem małżeństwa rodziców, z porzuceniem bądź też pamięcią o ciągłych awanturach. Dorośli, pochłonięci własnymi problemami, zapominają, że przyglądają im się przerażone oczy, w których na całe życie zapiszą się bolesne obrazy z rodzinnego domu. Takie dzieci mogą być niezdolne do zawarcia trwałego związku małżeńskiego, bo w ich oczach wszystko jest przejściowe – tak jak pomieszkiwanie raz u mamy, raz u taty.” – mówi w jednym z wywiadów Abp H. Hoser.  Osobom wychowanym w domach, gdzie zabrakło wzorca pięknej i wiernej miłości małżeńskiej rodziców, dzielących ze sobą codzienne radości, ale i wspierających się w chwilach próby, trudno oddać się komuś na zawsze i bez reszty, bo zaangażowanie takie, konieczność rezygnacji z własnych aspiracji czy upodobań nie stanowi dla nich nadrzędnej wartości. Warto wspomnieć tu także o modnych trendach wychowawczych, zabraniających stresować dzieci wymaganiami, stawiających raczej na dopieszczanie emocji niż na wychowanie woli, domagających się poszerzania obszaru wolności, a nie wymagające odpowiedzialności za podejmowane decyzje i ponoszenia ich konsekwencji. Tak wychowani pełnoletni (bo nie „dorośli”) ludzie, nie są w stanie podjąć odpowiedzialności nawet za siebie samych, nie mówiąc już o drugiej osobie. Brakuje im męstwa i wytrwałości, by dotrzymać podjętych zobowiązań. Coraz częściej obserwuje się zjawisko „dzieci-bumerangów”, które po opuszczeniu domu, doświadczywszy pierwszych trudności czy niepowodzeń, chętnie wracają pod skrzydła rodziców, którzy szczerze wyznają, że tracą już nadzieję, że kiedykolwiek „pozbędą się” ich z domu. Coraz częściej, pół żartem, mówi się też o  czterdziestolatkach, którzy zastanawiają się, co będą robić w życiu, gdy dorosną. 

Wspominam o tym dlatego, że trudno wyobrazić sobie, aby tak ukształtowani ludzie potrafili podjąć decyzję wiążącą ich z drugą osobą nieodwołalnie i do końca życia. Wielu traktuje to jak zamach na ich wolność, błędnie pojmowaną jako możliwość ciągłego i niczym nie ograniczonego wyboru. 

Współczesna kultura, którą w Adhortacji „Amoris laetitia” papież Franciszek nazywa „kulturą tymczasowości”, również nie sprzyja małżeństwu pojmowanemu jako „bezinteresowny i nieodwołalny dar z samego siebie” (Gaudium et spes, 24). Ojciec św. pisze: „Mam na myśli, na przykład, szybkość, z jaką ludzie przechodzą z jednej relacji uczuciowej do innej. Sądzą, że miłość, tak jak w sieciach społecznościowych, można podłączyć lub odłączyć na żądanie konsumenta i równie szybko zablokować. Na relacje uczuciowe przenosi się to, co dzieje się z przedmiotami i środowiskiem: wszystko można wyrzucić, każdy używa i wyrzuca, marnotrawi i niszczy, wykorzystuje i wyciska, jak długo służy. A potem: żegnaj!” 

Istotny jest też fakt, że wielu młodych odchodzi od wiary i związanych z nią wartości. Nagminne jest zjawisko wspólnego mieszkania przed ślubem, albo też decyzja o konkubinacie jako docelowej formie związku. Pary latami żyjące ze sobą jak małżeństwa, ślub traktują jak kłopotliwą formalność, która generuje zbędne koszty, w niczym nie zmieniając ich sytuacji, a może nawet „zabić” ich miłość. Bolesna jest prawda o tym, jak płasko traktuje się dziś istotę małżeństwa.  „Aspekt sakramentalny małżeństwa sprowadza się do ceremonii w kościele – a to nie ona daje gwarancję dozgonnej stabilności związku. Sakramentalność małżeństwa wyraża się w tym, że jest ono trójprzymierzem. Jest komunią między mężem i żoną, a ich, i każdego z osobna – komunią z Bogiem.” (Abp. H. Hoser)

Czy jest na to lekarstwo? Niestety, skutecznej pigułki  jeszcze nie wynaleziono – nagabywanie przez zatroskane ciocie i ks. proboszcza rzadko przynosi rezultaty. Trudno z dnia na dzień zmienić czyjąś postawę życiową, ukształtowaną na przestrzeni lat pod wpływem wielu różnych czynników. Do małżeństwa trudno kogoś przekonać, do małżeństwa trzeba wychować. To rola przede wszystkim rodziny, lecz również państwa (promowanie pozytywnego wizerunku małżeństwa i rodziny, docenianie rodzicielstwa, niefaworyzowanie np. w systemie podatkowym i przy przyjęciach do przedszkoli dzieci ze związków nieformalnych).

Photo by cottonbro on Pexels

Nieraz zdarza się jednak, że osoby początkowo niechętne małżeństwu, pod wpływem znajomych par – zgodnych i szczęśliwych – zaczynają odczuwać pragnienie uporządkowania swojej sytuacji. Dlatego my sami też powinniśmy zastanowić się, jakie świadectwo życia małżeńskiego dajemy innym i czy aby na pewno jesteśmy dla nich zachętą do „zaakceptowania z entuzjazmem i męstwem wyzwania małżeństwa” (Amoris laetitia). 

Kwestia przygotowania do życia w małżeństwie leży oczywiście na sercu także nam jako rodzicom dziesięciorga dzieci. Nie wiemy, jakie plany ma wobec naszych dzieci Pan Bóg – czy chce dla nich małżeństwa, czy jakiejś formy celibatu, ale chcielibyśmy, aby były gotowe podjąć odpowiedzialnie każdy rodzaj powołania. Tak jak w wielu sprawach wychowawczych, najważniejszy wydaje się tutaj przykład rodziców. Stanowi to dla nas dodatkową motywację do tego, by stale walczyć o naszą miłość. Nie chodzi przecież o to, by starać się przed dziećmi wyglądać na szczęśliwe w małżeństwo, lecz by naprawdę takim być. Zresztą w tej dziedzinie jakikolwiek fałsz wcześniej czy później wyjdzie na jaw. 

Ale sam przykład nie wystarczy. Mamy świadomość, że przygotowanie do życia małżeńskiego to także kwestia rozwoju u dzieci określonych cnót takich jak hojność, odpowiedzialność czy duch służby. Staramy się więc dawać naszym dzieciom z wiekiem coraz więcej wolności, ale łączymy to z coraz większą odpowiedzialnością za siebie i za innych. Walczymy o to, by nie ulegać ich kaprysom i nie pozwalać na pochopne zmienianie wcześniej podjętych decyzji. Powierzamy im w domu, stosownie do wieku, zadania, za które są odpowiedzialne, zachęcając, do systematyczności i wytrwałości nawet, gdy dana czynność już im się trochę sprzykrzyła i chcieliby ją porzucić. Staramy się też uczyć ich nawiązywania dobrych, głębokich relacji z innymi, szacunku dla ich odmienności, która nieraz może nas nieco uwierać, wyrozumiałości dla ich błędów i słabości , konstruktywnego rozwiązywania konfliktów, przebaczenia i niechowania w sercu urazy.

Jesteśmy głęboko przekonani, że wzrastanie w licznej rodzinie jest swoistym poligonem uczącym harmonijnego współżycia z innymi i pomaga w rozwinięciu wielu wartości potrzebnych w przyszłym małżeństwie. Jednocześnie mamy świadomość, że znaczna część odpowiedzialności za ten obszar spoczywa na rodzicach – wiele zależy od ich działania i równie dużo – od ich modlitwy. Dlatego też oprócz opisanych wcześniej środków ludzkich regularnie modlimy się za przyszłe, piękne powołanie naszych dzieci oraz o niezłomną wierność  temu powołaniu, niezależnie od tego, którą z dróg wskaże Pan Bóg każdemu z nich. 

Anna Wardak

Projekt dofinansowany ze środków Pełnomocnika Rządu ds. Polityki Demograficznej